PAP Life: Od śmierci Kaliny Jędrusik minęły już 32 lata. Dlaczego dopiero teraz zdecydowała się pani o niej opowiedzieć?
Dziś mijają 32 lata od śmierci Kaliny Jędrusik, aktorki, która była legendą już za życia. Jednych fascynowała, inni jej nie znosili. Była symbolem seksu, prowokowała, uwodziła. Plotkowano, że kąpie się w szampanie, że ma niezliczone grono kochanków. Ponad 25 lat spędziła z nią Aleksandra Wierzbicka, którą aktorka traktowała jak córkę i która została jedyną jej spadkobierczynią. 29 sierpnia ukaże się książka "Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru", która jest opowieścią o życiu u boku legendarnej gwiazdy. Z Aleksandrą Wierzbicką i współautorem książki Mikołajem Milcke rozmawiamy o tym, co w życiu Jędrusik było faktem, a co mitem.
Aleksandra Wierzbicka: Myślałam o tym od dawna, ale nie miałam osoby, która by ze mną taką książkę napisała. Musiałam spotkać pana Mikołaja Milcke, mojego sąsiada z Żoliborza. Nasi wspólni sąsiedzi nas sobie przedstawili. To on mi zaproponował, że zrobi ze mną wywiad - rzekę. Przyszedł z konkretnym pomysłem, który w rok zrealizowaliśmy. Zgodziłam się, bo książki o Kalinie, które się do tej pory ukazały, nie przedstawiają jej takiej, jaka była w rzeczywistości. Pojawia się w nich mnóstwo w nich błędów, stereotypów, plotek. Po śmierci Kaliny różni ludzie opowiadali na jej temat niestworzone historie, które potem były powielane i zaczęły żyć własnym życiem. Nawet w jej biografii w Wikipedii roi się od błędów. Zaczynając od jej daty urodzenia. Napisano, że urodziła się 5 lutego 1930 roku, a ona urodziła się rok później. Kiedy obejrzałam film "Bo we mnie jest seks" przez trzy dni nie mogłam dojść do siebie. Bo to nie jest w ogóle film o Kalinie, jest w nim wiele nieścisłości. Jedyną prawdziwą rzeczą, która jest w tym filmie, to piosenki Kaliny, które bardzo ładnie wykonała Maria Dębska. Naszą książką chciałam rozprawić z różnymi mitami na temat Kaliny, opowiedzieć, jaka ona była naprawdę. Znałam ją ponad 25 lat, razem mieszkałyśmy, umarła w moich ramionach. Traktowała mnie jak córkę, a ja ją jak drugą mamę.
Mikołaj Milcke: Nasza książka to chyba jedna prawdziwa historia Kaliny Jędrusik. Jej siłą jest po pierwsze to, że jest to opowieść z pierwszej ręki, a po drugie, że decyzja o jej napisaniu była dość spontaniczna. Pierwszy raz pokazujemy prywatne, unikatowe listy Kaliny i Stanisława Dygata. Bardzo dużo mówią o ich relacji, o ich małżeństwie, o tym jacy byli i jak żyli. Jest też kilkadziesiąt niepublikowanych wcześniej fotografii Kaliny. Nie ze sesji, a z osobistego albumu.
PAP Life: Widział pan wcześniej cokolwiek o Kalinie Jędrusik?
M.M.: Tak. Kalina Jędrusik "prześladowała" mnie od dawna, fascynowała mnie. Czytałem wszystko, co ukazało się na jej temat, znałem piosenki, oglądem filmy. Pojawia się nawet w jednej z moich poprzednich książek. Gdy przeprowadziłem się do Warszawy, zamieszkałem na Żoliborzu i mój pierwszy spacer powiódł mnie na ulicę Kochowskiego, gdzie ona przez wiele lat mieszkała, choć wtedy o tym nie wiedziałem. Kalina Jędrusik nie zostawiła żadnych notatek, ale niezwykłe jest to, ile szczegółów pamięta pani Ola, jak choćby numer telefonu Dygatów - 393800.
AW: Kalina zawsze mówiła, że załatwiła taki prosty numer dla idiotów, żeby można było go łatwo zapamiętać. Nie wiem, jak ona by się odnalazła dzisiaj z tymi wszystkimi PIN-ami. Chyba by zaginęła.
PAP Life: Podobno Kalina obsesyjnie wręcz nie znosiła cyfry 7?
A.W.: Zgadza się. Uważała, że siódemka przynosi pecha. Dlatego, jak załatwiała numer telefonu czy numer konta w banku, to prosiła, żeby nie było siódemki. Często mówiła, że kojarzy jej się ze śmiercią. Faktycznie w dacie śmierci jej ojca jest siódemka (Henryk Jędrusik zmarł w 1972 r.), podobnie też u Stanisława Dygata, który zmarł w 1978. No i 7 sierpnia Kalina zmarła. Był jednak wyjątek. Mieszkali ze Stasiem przy ulicy Joliot-Curie 7, ale niezbyt długo.
MM: Razem zdecydowaliśmy, że uszanujemy niechęć Kaliny do siódemek, dlatego w książce ich nie będzie, nie ma siódmego rozdziału ani stron 7, 17, 27, 37 itd.
PAP Life: Książka nosi tytuł "Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru". Tymczasem w Wikipedii jest napisane, że była pani jej gosposią. Jak było naprawdę?
A.W.: To jedna z powielanych nieprawdziwych informacji. Nigdy nie byłam jej gosposią, podobnie jak moja mama nigdy nie sprzątała u Kaliny, nigdy nie była nawet w jej w domu, zawsze kontaktowała się z nią telefonicznie. Mój biologiczny ojciec, którego widziałam dwa razy w życiu, też u niej nie sprzątał ani nie grabił liści w ogrodzie, bo takie bzdury też można przeczytać. Poznałam Kalinę i Stasia, kiedy miałam 8 czy 9 lat, często bywałam w ich mieszkaniu na Mokotowie, potem, kiedy przeprowadzili się na Żoliborz, pomieszkiwałam u nich tygodniami, miałam tam swój pokój, swoje rzeczy. A po śmierci Stasia przeprowadziłam się do Kaliny na stałe, zameldowała mnie. Pracowałam, moja pensja szła do wspólnego budżetu, z którego razem utrzymywałyśmy dom. Razem z Kaliną wyjeżdżałyśmy na wakacje. Kiedy ona urządzała przyjęcia, chciała, żebym była z gośćmi, a nie siedziała w kuchni, wołała mnie, żebym przyszła, brała udział w rozmowach. Często mówiła o mnie "córka". Miała nawet pomysł, żeby mnie adoptować.
PAP Life: Ale pani przecież nie była sierotą.
A.W.: Z moją mamą może nawet by to załatwiła, bo Kalina wszystko potrafiła załatwić, poza tym się lubiły. Ale kiedy chciała mnie adoptować, byłam już pełnoletnia i nie było to formalnie możliwe. Mama nie miała nic przeciwko Kalinie. Gdy, zupełnie przypadkiem, poznały się na ulicy, Kalina jej powiedziała, że ona i Staś zajmą się mną, a mama niech wychowuje Bożenę, moją młodszą siostrę. Gdy kilka lat temu podczas pandemii zamknęli cmentarze, moja mama dopytywała mnie: "A byłaś u swojej drugiej mamusi?".
PAP Life: Kalina nie zostawiła testamentu, po jej śmierci musiała pani walczyć o prawo do spadku po niej.
A.W.: Kalina odeszła nagle, nikt się tego nie spodziewał, ani ona, ani ja. Tydzień przed śmiercią odebrała swoją pierwszą emeryturę. Cieszyła, że się będzie miała stały dochód, mówiła: "Teraz to pożyjemy". Ona od dziecka chorowała na oskrzela, potem choroba się zaostrzyła i przeszła w astmę. Brała leki, wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. W marcu, niecałe cztery miesiące przed śmiercią, miała jednak potężny atak astmy, dusiła się. Wtedy się przestraszyła, pojechała do szpitala na Płocką, później jeździłyśmy tam razem na wlewki. Czuła się dobrze. Dzień przed śmiercią była u znajomych, zadzwoniła do mnie, żebym po nią przyjechała, bo poczuła się źle. Wsiadłam w samochód i przywiozłam ją do domu, oglądałyśmy razem telewizję. Potem Kalina poszła do swojego pokoju, nagle mnie zawołała i powiedziała, żebym dzwoniła po pogotowie. To się zdarzyło po raz pierwszy, bo po tamtym ataku w marcu prosiła tylko, żebym ściągnęła panią Wandzię, pielęgniarkę, która czasem do nas przyjeżdżała i robiła jej zastrzyki. Zadzwoniłam po pogotowie i dopóki nie przyjechało, trzymałam ją w ramionach. Myślałam, że atak przeszedł, była spokojna, nie dusiła się. Ale kiedy pojawiło się pogotowie, to była druga czy trzecia nad ranem, okazało się, że Kalina nie żyje. Lekarka powiedziała, że ma już plamy opadowe i wypisała akt zgonu. Nie wiedziałam co robić, wpadłam w panikę, zaczęłam dzwonić po znajomych, że Kalina nie żyje. Był środek nocy, niektórzy odebrali telefon, ale większość nie.
PAP Life: Podobno Zofia Nasierowska powiedziała, że kiedy pani dzwoniła, to była pani pijana.
A.W.: Nie wierzę, że Zosia mogła coś takiego powiedzieć. Ta historia pojawiła się w mediach po śmierci Nasierowskiej. Ja prawie w ogóle nie piłam alkoholu, zresztą Kalina też nie. Była bardzo wyczulona, kiedy ktoś miał problem z alkoholem, wielu osobom pomogła, wysłała na leczenie. Zawsze mówiła, że wyleczyła Stasia z alkoholizmu i komunizmu. Po śmierci Kaliny byłam w szoku, niewiele pamiętam z okresu do pogrzebu. Wszystkim zajął się Wojtek Gąssowski, z którym Kalina znała się od lat. Dlatego nie wiedziałam, że rodzina Kaliny - jej przyrodnia siostra i przyrodni brat - założyli w sądzie sprawę o prawo do spadku. Znajomi Kaliny, którzy też o tym nie wiedzieli, powtarzali, że powinnam zająć się formalnościami. W końcu umówili mnie na spotkanie z adwokatem, który wniósł sprawę do sądu. Okazało się, że zrobiliśmy to dosłownie kilka dni przed uprawomocnieniem wyroku. Sprawa toczyła się cztery lata, wygrałam w pierwszej i drugiej instancji. Zeznawali znajomi Kaliny, którzy bywali w naszym domu, m.in. Kazimierz Dejmek, ówczesny minister kultury. Wszyscy zgodnie mówili, że Kalina traktowała mnie jak córkę, że to mi chciała mi wszystko zostawić. Przecież gdyby tak nie było, nie byłabym w stanie tych ludzi namówić, żeby mówili nieprawdę przed sądem.
PAP Life: Kilka lat po śmierci Kaliny sprzedała pani dom na Żoliborzu. Dlaczego? Może warto było urządzić w nim muzeum Jędrusik i Dygata?
A.W.: Musiałam ten dom sprzedać, bo nie byłam w stanie go sama utrzymać. Był w opłakanym stanie, od lat nie było w nim żadnego remontu. Poza tym musiałam też zapłacić ogromny podatek od spadku, bo nie byłam z Kaliną spokrewniona. Do tego 22 lata po śmierci Stasia po spadek po nim zgłosiła się jego córka, Magda Dygat. Musiałam ją spłacić. Wystawiłam dom na sprzedaż, zgłosiło się wielu chętnych, ale ja postawiłam warunek, że na domu musi znaleźć się tablica, że mieszkała w nim Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat. Nikt się nie chciał na to zgodzić, aż w końcu pojawił się pan, który mieszkał w Londynie. Uznałam, że to dobry znak, ponieważ Kalina kochała Londyn. Ten pan z entuzjazmem przystał na mój warunek. Sprzedałam mu dom, potem on przeprowadził w nim remont i zrobił wszystko dokładnie tak, jak zawsze chciała zrobić Kalina. Po kilku latach postanowił dom sprzedać, ponieważ powiększyła mu się rodzina. Kolejni właściciele przez jakiś czas przychodzili do kawiarni "Kalinowe Serce" i mówili, że w domu spadają książki. Nie wiem, może nie spodobali się Kalinie? Kiedy ja tam mieszkałam, książki nigdy nie spadały.
PAP Life: Dlaczego Kalina właśnie panią wybrała na swoją przybraną córkę? Wydaje się, że wszystko was dzieliło. Ona była wielką gwiazdą, artystką, żoną znanego pisarza, a pani z tym światem nie miała nic wspólnego. Pani mama pracowała w piekarni.
A.W.: Kalina mówiła, że połączyły nas gwiazdy. Ona urodziła się 5 lutego, ja 14, więc obie byłyśmy spod znaku Wodnika. Kiedyś mi powiedziała: "Twój ojciec ma na imię Stasiek i mój mąż ma imię Stasiek. Doszukiwała się różnych znaków, powiązań. Uważała, że to przeznaczenie.
PAP Life: Może to jej niespełniony instynkt macierzyński? Kalina podobno miała córkę, która zmarła zaraz po urodzeniu?
A.W.: Kalina urodziła córkę w 1957 roku. Dziecko zmarło po dwóch dniach. Odebrał je Staś i sam pochował, nigdy Kalinie nie powiedział, gdzie jest jego grób. Chyba Kalina miała o to do niego żal, ale nigdy na ten temat nie chciała rozmawiać. Potem nie mogła już mieć więcej dzieci. Może rzeczywiście widziała we mnie córkę, którą straciła. Byłaby w podobnym wieku, bo ja urodziłam się rok wcześniej.
PAP Life: Stanisław Dygat miał z pierwszego małżeństwa córkę Magdę, która była w pani wieku. Ona napisała książkę, w której przedstawiła Jędrusik jako koszmarną macochę, która odsunęła ją od ojca.
A.W.: Magda jest ode mnie 11 lat starsza, więc nie do końca jest w moim wieku. Nie wiem, dlaczego tak napisała. Wiem za to, że nie przyjechała na pogrzeb ojca, a pojawiła się na pogrzebie Kaliny. Mam listy, w których dwudziestokilkuletnia Magda pisze do Kaliny "kochana Kalinko". Pokazujemy je w książce. Czy tak pisze się do osoby, której się nie znosi?
PAP Life: Wróćmy do początków pani znajomości z Kaliną Jędrusik. Jak się poznałyście?
A.W.: Najpierw spotkałam Stasia Dygata. To było w 1963 albo 1964 roku, miałam wtedy 8 czy 9 lat. Razem z mamą mieszkałam na Mokotowie, często bawiłam się tam w ogródku jordanowskim. Kiedyś pojawił się tam pan - to był właśnie Staś Dygat - razem z dwoma ślicznymi rudymi pekińczykami. Zapytałam go, czy mogę się z nimi pobawić. Pan się zgodził, pieski od razu mnie polubiły. Pan wracał do domu, a ja chciałam jeszcze dalej się bawić, więc zapytałam, czy mogę pójść z nimi domu. Weszłam do mieszkania na górę i tam zostałam chyba ze dwie godziny. Potem, kiedy tylko widziałam, że ten pan przychodzi na podwórko z pieskami, od razu zostawiałam koleżanki i biegłam do pekińczyków. Kiedyś z pieskami pojawiła się Kalina, zapytałam ją, gdzie jest ten pan, ona odpowiedziała, że słyszała o mnie i jak chcę, to mogę do nich przychodzić. Zaczęłam regularnie bywać w mieszkaniu Kaliny i Stasia. Było zupełnie zwyczajne, miało może czterdzieści metrów kwadratowych, dwa pokoje z kuchnią, w przedpokoju na ścianach była boazeria.
PAP Life: Mama nie mówiła pani, żeby nie chodzić do obcych ludzi?
A.W.: Proszę pamiętać, że to były inne czasy, dzieci nie ostrzegano przed obcymi tak jak dziś. Ale w pewnym momencie mama się zaniepokoiła, szukała mnie na podwórku, a ja znikałam i nikt nie wiedział, gdzie jestem. Gdy zapytała mnie, gdzie chodzę, odpowiedziałam, że do cioci. "Jakiej cioci?" - dopytywała. Pewnego dnia, gdy wracałam z mamą z zakupów, zobaczyłam Kalinę z pieskami i powiedziałam, że to jest właśnie ta ciocia. Mama z nią porozmawiała, wszystko uzgodniła i od tamtej pory mogłam już chodzić ich domu. W pewnym momencie Kalina nawet załatwiła nam telefon. Dorastałam, trochę zaczęłam okłamywać i mamę, i Kalinę, bo mówiłam, że idę do jednej, albo drugiej, a umawiałam się gdzieś z towarzystwem. Kalina się zorientowała, że kręcę i postanowiła, że będzie się z moją mamą stale kontaktować, żeby obie wiedziały, co robię.
PAP Life: Jak się pani zwracała do Stanisława Dygata i Kaliny Jędrusik?
A.W.: Na początku mówiłam "wujek" i "ciocia". Potem do niego zwracałam się per pan, bo Dygat zachowywał dystans, a do Kaliny po imieniu albo "dzieciak".
PAP Life: Dlaczego "dzieciak"?
A.W.: Bo ona była takim dużym dzieckiem. Jak czegoś chciała, to mówiła, że tak ma być, bo ona tego chce. Kaprysiła. Z drugiej strony dużo pracowała, ciągle wyjeżdżała w trasy z koncertami, praktycznie cały czas żyła na walizkach. Gdy byłam już starsza, powiedziałam raz do Kaliny: "Co to za praca, wyjść na scenę i zaśpiewać". Obruszyła się i zabrała mnie na koncert do Sokołowa Podlaskiego. Wtedy na własne oczy zobaczyłam, jaka to jest ciężka praca. Z tych koncertów Kalina utrzymywała dom, bo Stasiek miał zakaz publikowania. Ciągle brakowało im pieniędzy, bo co Kalina zarobiła, to szybko wydawała. Lubiła dobre kosmetyki, dużo wydawała na dobre jedzenie, jeździła na zakupy na bazar na Polnej. Nie potrafiła oszczędzać, czasem nawet pożyczała pieniądze od swojej pomocy domowej. Kiedy z nią zamieszkałam i poszłam do pracy, oddawałam jej swoją pensję.
PAP Life: Kiedy zdała pani sobie sprawę, że Kalina Jędrusik jest gwiazdą, a Stanisław Dygat wielkim pisarzem, że w ich domu bywają wybitne osobistości?
A.W.: Kiedy byłam dzieckiem, nie miałam o tym pojęcia, chociaż widziałam, że Kalina wygląda inaczej niż kobiety, które na co dzień spotykałam na ulicach, że ludzie ją rozpoznawali, zaczepiali. Zawsze reagowała serdecznie, wdawała się w rozmowę. Jak gdzieś wychodziła, była uczesana, umalowana, dobrze ubrana. Uważała, że aktorka zawsze musi wyglądać tak jak na scenie. Mówiła wtedy, że robi się "na małpę". W domu chodziła ubrana zwyczajnie, w szlafroku lub dresach. A co do znanych osobistości. W ich mieszkaniu przy Joliot Curie 7 bywali m.in. Gustaw Holoubek, Tadeusz Konwicki, Kazimierz Kutz, Wojciech Gąsowski, czasem Bohdan Łazuka i wiele innych znanych osób. Dla mnie to byli wujkowie. Kiedy Kalina i Staś przeprowadzili się na Żoliborz, przygotowali tam dla mnie pokój. Ona już w czasie remontu planowała moją przyszłość u ich boku.
PAP Life: Do dzisiaj wiele emocji wzbudza otwarty związek Kaliny Jędrusik i Stanisława Dygata. Kalina ponoć za przyzwoleniem męża miała wielu kochanków, podobno to on podsuwał jej mężczyzn, a nawet podglądał ją w czasie miłosnych schadzek przez dziurkę od klucza. Podobno Kalina przyjmowała gości, leżąc w łóżku nago z kolejnym kochankiem.
A.W.: Ani w mieszkaniu przy Joliot-Curie, ani w domu przy Kochowskiego nie było w drzwiach kluczy, więc przez żadne dziurki nikt nikogo nie podglądał. Z tym przyjmowaniem gości nago to też bzdura. Rzekomo Zuzanna Łapicka widziała taką scenę jako dziecko. Kiedyś nad morzem weszła razem ze swoim ojcem Andrzejem Łapickim do pokoju Kaliny, wtedy ona odsłoniła kołdrę i pokazała jej siebie i kochanka nagich. Zuzanna - już jako dorosła - opowiedziała taką historyjkę. Kalina, kiedy to do niej dotarło, bardzo się zdenerwowała, krzyczała, żeby Zuzanna zajęła się swoim małżeństwem. Kalina bardzo dbała o swoją intymność, w młodości opalała się nago na plaży dla naturystów w Chałupach, lubiła też kąpać się nago w morzu, ale nigdy nie robiła tego publicznie. Nie jest też prawdą, że słynna scena seksu oralnego w "Ziemi obiecanej" odbyła się naprawdę, choć Daniel Olbrychski już po śmierci Kaliny rozpowiadał takie rzeczy. Kiedyś zwróciłam mu uwagę, żeby nie opowiadał głupot, bo Kalina już nie żyje i nie może się bronić. Olbrychski przeprosił i przyznał, że się zagalopował.
PAP Life: A prawdą jest, że miała wielu kochanków? Ponoć miała ogromny apetyt seksualny. A niektórzy kochankowie nawet przyjaźnili się z Dygatem.
A.W.: Kalina nie udawała niewinnej, a z Stasiem byli wobec siebie bardzo uczciwi. Niczego przed sobą nie ukrywali. Ale tych kochanków nie było tak wielu jak jej przypisywano. Kiedyś o tym rozmawiałyśmy. Kalina żaliła się: "Licz. Sześciu przez dwadzieścia lat. Te k*** miały po czterech, pięciu mężów, tabuny kochanków i są święte, ale to ja jestem dla nich k***". Kochankami Kaliny byli Tadeusz Pluciński, Władysław Kowalski zwany Kajtkiem, Wojtek Gąsowski, czyli Kocio, tyczkarz Włodzimierz Sokołowski, perkusista Janusz Trzciński. Już po śmierci Stasia pojawił się Aleksander Sasza Jedynecki, nazwałyśmy go Ondul, bo robił sobie trwałą. Romans z Ondulem trwał półtora roku, on był sporo młodszy od Kaliny, zdawała sobie sprawę, że ten związek nie ma żadnej przyszłości, dlatego w końcu kazała mu się wyprowadzić. Ale Dygat też miał różne sympatie, chociaż raczej te relacje nie miały charakteru erotycznego. Odkąd pamiętam Kalina i Staś mieli oddzielne sypialnie, jego chyba w pewnym momencie seks przestał interesować, dlatego dał Kalinie przyzwolenie na kochanków. Był od niej o 17 lat starszy, po zawale. Ale ona nie przyjmowała kochanków w domu. Kiedy jeszcze mieszkali na Joliot-Curie, Kalina miała swoją kawalerkę przy Potockiej, tam pewnie się z nimi spotykała albo na wyjazdach. Dygat znał kochanków Kaliny, przez jakiś czas na Kochowskiego mieszkał Gąsowski, ale wtedy z Kaliną już nic, poza przyjaźnią, go nie łączyło. Był w związku z Małgorzatą Potocką, kupili dom, remontowali go i na jakiś czas wprowadzili się we dwoje do Kaliny i Stasia.
PAP Life: Kalina nigdy nie chciała rozwieść się z Dygatem?
A.W.: Pokazujemy w książce list, w którym to Staś grozi Kalinie rozwodem. To bardzo zabawna, mająca ciąg dalszy historia. Po śmierci Stasia zapytałam ją, czy kiedykolwiek myślała o rozwodzie. Odpowiedziała mi, że nigdy w życiu. To był bardzo intensywny związek, Staś miał trudny charakter, był marudny, kłócili się, miewali ciche dni, ale też tak naprawdę nie chcieli się rozstać. Coś ich trzymało razem. Dygat był pierwszym mężczyzną Kaliny, imponował jej jego intelekt i spokój. Poza tym Kalina, jak już wspomniałam, utrzymywała dom. W PRL-u był zapis na Dygata, nie wydawano jego książek, cenzura zatrzymała film "Palace Hotel", którego był współscenarzystą. Bardzo to przeżył, Kalina uważała, że to go zabiło.
PAP Life: Kalina też nie należała do ulubieńców komunistycznej władzy. Podobno kiedy Władysław Gomułka zobaczył ją w Kabarecie Starszych Panów, gdzie wystąpiła w sukience z głębokim dekoltem, ze złości rzucił butem w telewizor i zażądał, żeby jej nie pokazywano w telewizji.
A.W.: Wtedy wstawili się za nią Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora i dzięki nim mogła dalej występować. Następnym razem pokazała się w sukni pod szyję, ale kiedy się odwróciła całe plecy miała nagie. Lubiła prowokować. Nie wiem, czy historia z Gomułką jest prawdziwa. Nie wiem, czy Gomułkę zdenerwował dekolt Kaliny, czy to, że miała na szyi wisiorek z krzyżem. To jedna z legend, które trudno zweryfikować.
PAP Life: Podobno po śmierci Dygata stała się bardzo religijna?
A.W.: To kolejny mit. Z Kościołem była na bakier. Chodziłyśmy jedynie na msze na ojczyznę, które ksiądz Popiełuszko odprawiał w kościele Stanisława Kostki, który jest niedaleko domu na Kochowskiego. Kalina bardzo ceniła ludzi z "Solidarności", nosiła koszulkę w napisem "Solidarność", w stanie wojennym zawoziła paczki dla internowanych. Bardzo cieszyła się, kiedy upadła komuna. Poza tym mszami za ojczyznę, w kościele bywała tylko na mszach za Stasia, które co roku zamawiała. Potem w domu organizowała przyjęcia, na które zapraszała kilkadziesiąt osób. Z czasem lista gości się skracała, bo zwróciłam jej uwagę, że większość tych ludzi przez cały rok się do niej nie odzywa, więc nie ma sensu ich gościć. Po śmierci Stasia koleżanki Kaliny uważały, że ona może odebrać im męża, dlatego rzadko była gdzieś zapraszana. Koleżanki zawsze zazdrościły jej urody, wpływów, popularności, rozpuszczały na jej temat różne plotki. Ale to nie jej wina, że robiła takie wrażenie na mężczyznach. Ona miała w sobie seks. Nie chodziło tylko o wygląd, ale też tembr głosu, sposób poruszania. Była magiczna, kiedy wychodziła na scenę, wszyscy patrzyli tylko na nią. Była bardzo zdolną aktorką.
PAP Life: Zastanawiała się pani czasem, jak wyglądałoby pani życie, gdyby nie spotkała pani Kaliny?
A.W.: Pewnie skończyłabym zawodówkę, poszłabym gdzieś do pracy, wyszłabym za mąż, urodziłabym dziecko. Na pewno nie zrobiłabym matury, nie przeczytałabym tylu książek. Ona dopingowała mnie do nauki, pilnowała. I miała rację. Dużo mnie uczyła, mówiła, że nie powinnam się obrażać, kiedy ktoś mi daje dobre rady, tylko słuchała i wyciągała wnioski. Kalina i Staś wpuścili do mojego życia kolory.
PAP Life: Gdzie pani pracowała?
A.W.: Z wykształcenia jestem ekonomistką, przez całe życie pracowałam w handlu, w biurze Społem. Dzięki temu w latach 80., kiedy w sklepach były puste półki, mogłam zadbać, by u nas w domu niczego nie brakowało. Miałyśmy tyle, że bez problemu mogłyśmy pomóc innym. Kalina lubiła dobre jedzenie, kochała jeść, czasem mówiła, że się odchudza, a wieczorem siedziała przy lodówce.
PAP Life: Nie chciała z pani zrobić aktorki?
A.W.: Nie. Nie mam talentu aktorskiego. Nie próbowała mi też narzucić swojego stylu. Ona zawsze ubierała się kobieco, chodziła w długich sukienkach, ja wolałam na sportowo, w spodniach. Niczego mi nie narzucała.
PAP Life: Nie wyszła pani za mąż, nie urodziła dziecka. Może przez Kalinę, bo chciała panią mieć dla siebie, bo tak było jej wygodnie?
A.W.: Może i tak było. Kalina poznawała moich partnerów, ale dążyła do tego, żebym za długo z nimi nie była. Kiedyś pojechałam do Londynu, zakochałam się, chciałam tam zostać, to Kalina zrobiła wszystko, by nakłonić mnie do powrotu. Raz nawet niemal wyszłam za mąż, ale w ostatniej chwili, już przed Urzędem Stanu Cywilnego, uciekłam. Nic do tego przyszłego męża nie czułam, to moja mama mi go znalazła. Kalina zadzwoniła potem do mamy i wytłumaczyła jej, że nie powinnam nic robić wbrew sobie. O dzieciach nigdy nie marzyłam. Bardzo zżyłam się z Kaliną, dobrze nam się razem mieszkało, dopasowałyśmy się. Niczego nie żałuję.
PAP Life: Zostały pani pamiątki po Kalinie?
A.W.: Dwa pierścionki, które zawsze noszę, i słynny krzyżyk. Poza tym kilka drobiazgów, zdjęcia, listy. Często chodzę na grób Kaliny na Powązkach. Ona nie znosiła sztucznych kwiatów, dlatego kiedy widzę, że leży jakaś sztuczna wiązanka, zawsze ją ściągam i odkładam na inny grób. Przez wiele lat w rocznicę śmierci Kaliny zamawiałam msze w jej intencji, ale potem przestałam, przychodziło coraz mniej osób, wiele z nich już umarło.
PAP Life: Książka o Kalinie, która wkrótce wychodzi, jest bardzo szczera. Czy jest coś, czego nie chciała pani publicznie powiedzieć?
A.W.: Tak, jest trochę takich rzeczy. Nie poruszyłam na przykład za bardzo tematu matki Kaliny, z którą miała bardzo skomplikowane relacje. Swojego ojca wręcz uwielbiała, ale o matce nigdy nie chciała mówić.
M.M.: Ciszę się, że nasza książka powstała, bo jest przeciwwagą do tego, co do tej pory o Kalinie powiedziano. Ale to prawda, nie wszystko, co zostało powiedziane, zostało napisane. Chcieliśmy uszanować rodzinę Kaliny, bo te relacje i zawiłości są ich sprawą, a nie naszą. Nie chcieliśmy też wytaczać najcięższych dział wobec osób, które już nie żyją i nie mogą powiedzieć, że było inaczej. Zależało nam, żeby powiedzieć prawdę o Kalinie i jednocześnie nikogo nie skrzywdzić. Chociaż od śmierci Kaliny mijają już 32 lata, ona wciąż generuje emocje, jej piosenki zdobywają nowych fanów. Jaka siła musiała być w tej kobiecie, jaka charyzma. Dla mnie jest ogromnym zaszczytem, że mogłem tak głęboko wejść w życie Kaliny, że pani Ola mi zaufała. Teraz marzy mi się, żeby na Żoliborzu powstał mural poświęcony Kalinie. Na pewno będzie jeszcze długo obecna w moim życiu. (PAP Life)
Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska
ikl/ gra/
Książka "Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru" Aleksandry Wierzbickiej i Mikołaja Milcke ukaże się 29 sierpnia.
Kalina Jędrusik-Dygat - aktorka teatralna i filmowa, piosenkarka i artystka kabaretowa. Debiutowała w teatrze Wybrzeże oraz w Teatrze "Bim-Bom" Zbigniewa Cybulskiego w Gdańsku. Po przeprowadzce do Warszawy grała w Teatrze Narodowym, Współczesnym, Komedia, Studenckim Teatrze Satyryków, Rozmaitości i Polskim. Równocześnie grała w wielu spektaklach Teatru Telewizji. Zagrała w ponad trzydziestu filmach. Największą popularność przyniosły jej występy w Kabarecie Starszych Panów. Do historii przeszły jej wykonania piosenek: "Bo we mnie jest seks", "Dla ciebie szłam", które śpiewała charakterystycznym półszeptem. W PRL-u uchodziła za symbol seksu. Była żoną pisarza Stanisława Dygata. Zmarła 7 sierpnia 1991 roku.
Aleksandra Wierzbicka - przyszywana córka Kaliny Jędrusik i jedyna spadkobierczyni aktorki. Z wykształcenia ekonomistka.
Mikołaj Milcke - dziennikarz, pisarz, autor tekstów piosenek.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz